wtorek, 15 listopada 2016

Księga I Rozdział I


          Środek nocy. Ulice Valtres przesiąknięte ciszą. Światła w domach pogaszone. Przez ulicę szła zakapturzona postać. Obok niej podążał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Jego ubrania były porozrywane i nasączone krwią. Miał lekko chwiejny krok. Tęczówki płonęły czerwienią. W tafli jeziora odbijał się biały, okrągły księżyc.

- Jeść - powiedział, niezbyt inteligentnie, mężczyzna imieniem Blaise.

- Już niedługo - odpowiedziała tajemniczo Rivera.

Blaise zatrzymał się, zacisnął pięści. Był głodny. Był Świeży, jego zwierzęca natura była najbardziej wyostrzona. Wyglądał, jakby miał zaraz rzucić się na zakapturzoną kobietę. Ta jednak powstrzymała go jednym spojrzeniem. Powołała go do życia - miała kontrolę.

   - Już niedługo.

~*~

          Po słabo oświetlonym pomieszczeniu nerwowo stąpała wysoka blond-włosa kobieta obdarzona wyjątkową urodą. Po sali niósł się odgłos obcasów uderzających o kamienistą podłogę. Na fotelu przed kominkiem siedział ciemnowłosy mężczyzna w średnim wieku ubrany w wiktoriański, brązowy płaszcz, w ręku trzymał kielich z czerwonym, lekko krwistym winem. Twarz miał spokojną i opanowaną, wręcz przeciwnie do kobiety, która, zdawałoby się, niedługo straci nad sobą kontrolę. Wiedziała, że nic nie jest w stanie zrobić, lecz nie kończyła swoich wypowiedzi.

   - Dlaczego to właśnie jej pozwoliłeś iść, Sebastianie?! - spytała głosem przesączonym jadem - Ta suka...

   - Mówiłem Ci, Victorio, że najlepiej pasowała do tego zadania. Dlaczego ciągle upierasz się przy swoim? 

   - Nienawidzę jej... -wymruczała niezadowolona. 

   - Wiem. Lecz nie zmienia to faktu, że jej ufam. 

   - Zabiję ją! Wypatroszę, wyrwę wnętrzności! I będę to powtarzać po każdej regeneracji jej paskudnych komórek! 

   - O ile ona prędzej nie wyrwie Ci serca - stwierdził, na jego ustach błądził uśmiech. - Rivera jest silna. Aron obdarzył ją inteligencją i wielką mocą. 

   - Pieprzę Arona! - krzyknęła, pełna frustracji, jej oczy zalśniły szkarłatem, a kły wydłużyły się. 

   - Victorio! - upomniał ją. Jego głos się zmienił. - Jeszcze jedno słowo, a będę musiał Cię ukarać. Arona się nie obraża. Idź do swojej komnaty. 

Kobieta skuliła się pod potęgą wypowiedzianych słów. Uklękła na jedno kolano pochylając głowę. 

   - Tak, panie. - Podniosła się z klęczek i szybkim krokiem wyszła z pomieszczenia, zostawiając Sebastiana samego. 

         Mężczyzna przymrużył oczy i oparł się wygodniej o oparcie czerwonego fotela. Uśmiechnął się leniwie słysząc szelest za swoimi plecami. Wystawił dłoń , a po chwili na jej wierzchu znalazło się serce ociekające krwią. Oblizał wargi i wgryzł się w pulsujący jeszcze mięsień. 

   - AB RH+, moje ulubione, Dominiku. - po pomieszczeniu rozniósł się krótki, szalony śmiech.

   - Wiem, Sebastianie. 

~*~

          Mgła otaczająca stare zamczysko ograniczała widoczność. Z kilku okien wydobywała się jasna poświata.  Dwie postaci szybkim krokiem przemierzały ogromny, zaniedbany ogród pogrążony w mroku kierując się do mosiężnych drzwi. Otworzywszy je ich oczom ukazał się duży hol oświetlony lampami naftowymi. Kobieta zdjęła z głowy kaptur, rozglądając się czujnie. Upewniwszy się, że nie zagraża im niebezpieczeństwo spojrzała na rosłego mężczyznę i skierowała się w stronę szerokich schodów. Na jej ustach błądził uśmiech. 

          Weszli do największej komnaty umeblowanej jedynie w spory okrągły stół i czerwony fotel. Podeszła bliżej, zostawiając Blaisa w drzwiach. Uklęknąwszy na jedno kolano złożyła raport.

   - Sebastianie, willa do której mnie wysłałeś była zniszczona, a mieszkańcy pomordowani. Jestem pewna, że to robota Anastazji, zawsze pozostawia po sobie charakterystyczny zapach. Po drodze nie natknęliśmy się na wrogów. - Wstała i przywołała ruchem dłoni swoją zdobycz - Udało mi się go odratować. Dziewczyna musiała bardzo się spieszyć, nie upewniwszy się czy wybiła wszystkich gapiów. 

   - Dziękuję Rivero. To nie ma znaczenia. Bardzo dobrze się spisałaś.- to powiedziawszy zatopił swe usta w krwistym winie, przymykając znużone powieki. 

          Po pomieszczeniu rozniósł się gromki, kobiecy śmiech. 

   - Dominiku! - krzyknęła czarnowłosa - Przyprowadź, proszę, posiłek. Blaise jest głodny. 

   Po chwili dało się usłyszeć szamotanie i szloch, wysoki, ciemnowłosy, przystojny mężczyzna wprowadził do pomieszczenia drobną, bladą kobietę odzianą w podarte łachmany. Błądziła panicznym wzrokiem po nieznajomych postaciach, próbując się wyrwać mimo, że nie miała na to żadnych szans, o czym bardzo dobrze wiedziała. Została pchnięta na posadzkę i straciwszy równowagę z hukiem na nią runęła, rozcinając przy tym kolano. W mgnieniu oka z jej ust wydobył się charakterystyczny krzyk towarzyszący dźwiękowi rozrywanej skóry i łamaniu kości. To Blaise, nie mogąc wytrzymać głodu, rzucił się niczym lew na jagnię, wpijając w nią swoje kły, trzymając w mocnym uścisku. Dominik podszedł do Rivery składając na jej ustach pocałunek, który został przerwany cichym warknięciem. Oboje przenieśli wzrok na posilającego się muskularnego mężczyznę, który patrzył teraz na nich z mordem w oczach. 

   - Nie przejmuj się, Dominiku. Jest zazdrosny. Jest Świeży. Chodźmy do komnaty, mam ochotę się dzisiaj z Tobą ostro pieprzyć.

   - Nie mogłem się tego doczekać, skarbie.

sobota, 12 lipca 2014

Księga I Prolog

          Czarnowłosa kobieta szybkim krokiem przemierzała ulice Valtres. Odziana była w czarną szatę sięgającą ziemi, szeroki kaptur zasłaniał jej bladą twarz. Szukała czegoś. Szukała kogoś. Nie zwracała uwagi na kilku gapiów stojących pod sklepem, którzy sączyli wygazowane już piwo mamrocząc coś pod nosem pod jej adresem. Przeszła obojętnie. Śmierdzieli. Czuła ich już zza zakrętu. Ten ludzki, odrażający pot wręcz wżerał się w jej nozdrza powodując obrzydzenie. Przestałą oddychać, zbliżała się do celu. Była to zniszczona willa z powybijanymi oknami, dookoła porozrzuca była masa kartek, niektóre dopalały się po niedawnym wybuchu. Przed drzwiami leżał przewrócony, podarty fotel z drogiego materiału. Marnotrawstwo. Kobieta weszła do środka.

          Smród stęchlizny unosił się w całym obszernym holu. Na środku położony był czerwony, misternie zdobiony dywan, który teraz dodatkowo zdobiły plamy krwi. Ściany, kiedyś prawdopodobnie beżowe, pobrudzone były czarnym smarem. Odczuwała wilgoć w powietrzu, mrok zdawałby się być nieprzeniknionym, gdyby nie światło księżyca wpływające przez małe otwory w ścianach.Szła przed siebie, co chwila odtrącając nogą szczątki rozwalonych mebli. Kurwa! Nie mogli chociaż trochę przystopować z rozpieprzaniem tego wszystkiego? Jak ona miała, do cholery, przejść?I po co, psia mać, było rozwalać te fotele? Co oni, z toporami biegali po dziedzińcu? Ale po co? Nie mogła za cholerę tego pojąć.Pieprzona logika ludzi. Czy oni w ogóle mają mózgi?

          Przeszła przez przewróconą szafę. Świetnie, idealna zasłona! Ironia przychodziła sama; gdy tylko myślała o idiotach, którzy żyją na tym świecie, zbierało się jej na śmiech. Po cóż to takich trzymać przy życiu? Przed sobą miała zawalone kredensem przejście. Półgłówki, myśleli, że to ją zatrzyma. Bez wysiłku odsunęła mebel, po czym otworzyła drzwi. Po wejściu do pokoju momentalnie uderzyła w nią miedziana woń krwi, która przyćmiła wszystko inne. Iskierki zapłonęły w jej oczach. Ten zapach ją zarówno uspokajał jak i budził drapieżne zwierzę. Rozejrzała się w około. Mimo tego, co przedstawiał korytarz, tu było o wiele gorzej. Czy oni mieli za dużo czasu, psia ich mać? Wrogu, tuż przy przewróconej szafie i lampie nocnej dostrzegła zakrwawioną postać leżącą niedbale na ziemi. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu, jakby umierał w męczarniach. Czerwona maź była rozpryśnięta po ścianach. Na jej twarzy zagościł niewyobrażalnie szczęśliwy uśmiech. Nogi same zaprowadziły ją do ciała. Zlizała z policzka ściekającą krew. Była słodka, co ją mile zaskoczyło, a serce przyspieszyło rytm, niemalże chciało się wyrwać by jeszcze raz poczuć tą eksplozje smaków. Kurwa, była słodka! Powoli zaczęła wariować, pożądała więcej, więcej!Jej oczy zapłonęły nienaturalną czerwienią. Nachyliła się i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek, przegryzła delikatnie jego wargi, po czym powoli zjechała na szyję, rozwarła usta i wbiła w nią zęby, sącząc powoli jego jeszcze ciepłą krew, tak niewyobrażalnie dobrą. Jeszcze żył. Na szczęście,psia mać.

          W pewnym momencie jego dłoń drgnęła, a on cały jakby wybudził się ze śpiączki. Jego wytrzeszczone oczy zapłonęły szkarłatem. Przekierował wzrok na czarnowłosą kobietę. Uwielbiała ten wzrok.Za każdym razem ofiara patrzyła na nią tym samym,cierpiąco-szczęśliwym spojrzeniem. Wstała od niego i odwróciła się.

-Od teraz jestem Twoją Opiekunką. Jestem Rivera. Nadaję Ci imię Blaise. Noś je z dumą. - Powiedziała, po czym wyszła przez okno.Jej nowy podopieczny ślepo podążył za nią.